Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/45

Ta strona została przepisana.

Zmiarkowałem przyczynę: nasza ekscentryczka przeżyła pierwszą emocję. Natomiast obie siostry Cesia i Lusia okazały się bardzo dzielne i wcale piargiem się nie stropiły, choć wiadomo, jak demoralizuje piarg, gdy nań pierwszy raz się wstąpi a szczególnie na stromym urwisku.
Szliśmy teraz dziką kotliną; ścieżka prowadziła pod małą ściankę, pod którą otwierała się przepaść wyłożona gładkimi, oślizgłymi od wody płytami, perć stawała się coraz węższa. Szedłem przodem.
— Ostrożnie? — wołał Karol — tu jest ekspozycja! można by ślicznie zjechać na dół.
Podszedłem pod samą ściankę.
— Tu jest klamra — rzekłem.
— Klamra! — zawołały panny i coś w rodzaju niepokoju odmalowało się na ich twarzach.
— Ostrożnie! — krzyczał Karol, dodając jeszcze pannom strachu.
— Nie ma czego się bać, — mówiłem — klamra służy za poręcz i jest bardzo dogodna.
Panny oglądały dość długą żelazną poręcz, wbitą w skałę, z respektem i ciekawością; nic dziwnego: pierwsza klamra.
Tłumaczyłem im, jak się osadza klamry na siarce lub ołowiu. Brały ją kolejno do ręki i przechodziły. Potem zaczęły się śmiać.
— Ależ to nic strasznego — rzekła Lusia — a tyle nam mówiono, że na klamrach to tak strasznie!