Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/47

Ta strona została przepisana.

usta, tak że nieco śniegu wpadło w rozchyloną buzię. Rozległ się okrzyk zemsty i kanonada się podwoiła. Ja jednak dopuściłem się w stanowczej chwili zdrady ze względu na Cesię i ogłosiłem się neutralnym a wtedy Karol znalazł się pod ogniem wszystkich trzech, jak mówił, kolubryn.
Wzięty w trzy ognie musiał kapitulować i zdać się na łaskę i niełaskę. Lusia imieniem koalicji ogłosiła mu warunki pokoju; za karę musiał, klęcząc na kamieniu, zjeść kulkę ze śniegu, którą mu własnoręcznie skręciła, dla osłody jednak włożyła w środek cukierek a Karol, klęcząc, połknął gałkę. Potem dowodził, że była całkiem smaczna, że jednak za twarde warunki pokojowe potrafi jeszcze przy sposobności się zemścić. Istotnie ledwo uszliśmy ze sto kroków od pola śniegowego, gdy nagle rozległ się komiczno-rozpaczny krzyk Lusi; gdy się obejrzałem, zobaczyłem, że schyla się głową aż do ziemi i gwałtownie wytrząsa coś białego zza kołnierza. To Karol przez zemstę wsunął dziewczynie potężną gałkę śnieżną za kołnierz swetra.
Tak to bawiliśmy się jak dzieci.
Zbliżaliśmy się ku północnej, wspanialej ścianie Świnicy.
— Którędy droga na szczyt? — pytała Lusia.
— Prosto w górę tą ścianą — wskazywał Karol — będzie piękna robota.
W tej chwili Erna stanęła i wszystkie panny zaczęły niespokojnie przyglądać się czarnej ścianie.