Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/48

Ta strona została przepisana.

— Ależ chyba nie! — mówiła Cesia.
— Co nie? tamtędy i kwita.
— O! nieprawda! — zawołała Lusia, która miała bystre oczko i wypatrzyła ścieżkę na zboczach Pośredniej Turni. — Pan nas chce zastraszyć. — Ot tam ścieżka, o, widzę, koło tej budki i na przełęcz.
— Orle gniazdo — rzekłem.
Po kwadransie pięliśmy się już zboczem dość przepaścistym Pośredniej Turni; uważałem, że panna Erna znów jest bledsza i w miejscach węższych odwraca głowę ku ścianie, aby nie patrzyć w urwisko.
— Cóż, kręci się w główce? — pytałem.
— Wcale nie! — odpowiedziały Cesia i Lusia. Erna milczała, udając, że nie słyszy. Na przełęczy Świnickiej odpoczęliśmy czas jakiś. Lusia otworzyła znów swój wydział czekoladowo-daktylowy; Erna wydobyła pudełko z ciastkami; było w ustach słodko, w sercu rozkosznie a przed oczyma przestronno i wspaniale. Ogromna wygięta olbrzymim łukiem, ciemna od borów Cicha dolina leżała głęboko u naszych stóp; przed nami jaśniała w słońcu wspaniała, rozłożysta, uformowana w przepiękne piętra i kotliny Wielka Kopa Koprowa.
Cesia bezwiednie przytuliła ramię do mego ramienia a ja, patrząc w jej przepaściste oczy, wypytywałem o dotychczasowe wrażenia.
— Jestem niezmiernie szczęśliwa. Od Kuźnic aż dotąd cały szereg prześlicznych obrazów i wspa-