Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/49

Ta strona została przepisana.

niałych wrażeń przesunął się przez duszę jak w jakimś cudownym kalejdoskopie. A wszystkie takie nowe, świeże, dotąd niewidziane. Przy tym ta ciekawość, co dalej będzie, jakie nowe wrażenia wryją się w duszę; sądzę, że to, co dziś przeżywamy, zostanie na zawsze w pamięci. A tu jak błogo, jak miło, jaki śliczny, cichy zakątek, jak oddycha się lekko i swobodnie. Ale na równinach nie było tak miło — mówiła mi prawie szeptem do ucha — było smutno i nudno, tęskniło się i czekało, gdy tymczasem ktoś bujał nad Adriatykiem, kąpał się w błękitnym morzu i robił po nim wycieczki ze „Śliczną Panią“.
— Ale także tęsknił i ulatywał myślą w dal — szeptałem. — A o „Śliczną Panią“ nie trzeba być zazdrosną.
Cesia potrząsnęła przecząco główką:
— Wymówek się nie robi i wierzy się, ale było smutno.
Czas jednak było gotować się do dalszego pochodu; ciupagi zawisły na rzemyczkach u prawej ręki, aby nie mogły spaść w przepaść; panny, które nie miały męskich strojów, agrafkami podpięły krótko sukienki i weszliśmy na turnie.
Po kwadransie panny jednogłośnie stwierdziły, że wspinanie się po turniach jest nadzwyczaj przyjemne; turnia tu zresztą jest w ogóle łatwa i nie jest przepaścista. Szliśmy więc żwawo. Dopiero przy klamrze, którą po drodze napotkaliśmy, ścieżka zawisła na krótkiej przestrzeni nad przepaścią.