Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/51

Ta strona została przepisana.

łości. I obie te pieśni, brzmiące jakby niezmiernym dysonansem, zlewały się w przecudną harmonię w naszych duszach. Oczom naszym narzucała się przede wszystkim olbrzymia, regularna, nie mająca sobie równej ściana Hrubego Wirchu.
— To jakby mur jakiegoś zaklętego zamku — mówiła Cesia.
— Tak — rzekłem — a Krywań jest basztą, która tego zaklętego zamku strzeże; a w zamku mieszkają koboldy gór zazdrosne o swe niezmierne skarby i strzegące ich pilnie. Gdy mieszkaniec dolin zbliża się, by poszukiwać tych skarbów, zagrażają mu przepaścią, staczają nań kamienne lawiny, nasyłają mgły obłędne, wypuszczają z nor podziemnych wichry, grożące śmiałkowi strąceniem w przepaść. Aby uczynić drogi do skarbów niedostępne, rozsypały wszędzie ogromne pola spiętrzonych i dziko rozrzuconych głazów, maliniaków; zbocza obsadziły niedostępnymi wałami splątanej bezładnie kosówki. Ale człowiek nie odstrasza się i przychodzi szukać tych skarbów. I my jesteśmy poszukiwaczami skarbów i mam nadzieję, że tym turniom wydrzemy niejeden skarb bezcenny.
Krajobraz przed nami roztaczał widok jakby zamków zaklętych i grodzisk przedwiecznych, dziedzińców opasanych wyniosłymi murami i korytarzy, opadających w fantastyczne piętra.
Taki korytarz tworzyła ściana Hrubego i Koprowego Wirchu; drugi taki korytarz ciągnął się między Koprowym a Liptowskimi Murami a razem