Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/53

Ta strona została przepisana.

Szynka, bułka z masłem, jaja, ciastka, figi i daktyle rozłożone na obrusie z gazety były naszym posiłkiem; wkrótce z maszynek buchała para i herbata była gotowa. Do herbaty dolałem pannom soku. Rum i inne alkohole były surowo zabronione ze względu na przepaścistość dalszej drogi. Cesia była uroczą gospodynią, Erna leżała do słońca, wsparłszy główkę na łokciu i śledząc wzrokiem przelatujące obłoki, Lusia przekomarzała się z Karolem, przeszkadzając mu w gotowaniu i nalewaniu herbaty.
Po herbacie oglądaliśmy na nowo widoki, objaśniałem pannom nazwy szczytów, gdyż Karol nie znał się na nazwach; kąpaliśmy się przy tym w słońcu i w masach przeczystego, kryształowego powietrza. Lusia nalegała, żebym co opowiedział, przez dziwny kontrast a może i podobieństwo przyszło mi na myśl morze i wycieczka morska z Abazji do Poli.
— Zgoda — rzekłem — opowiem o wycieczce morskiej łodzią motorową i o „Ślicznej Pani“.
— Doskonale! — żywo potakiwała Cesia. — Jesteśmy bardzo ciekawe, bo o „Ślicznej Pani“ coś już wiemy, ale niedużo.
— Było więc tak: Mieszkało nas przeszło dwadzieścia osób Polaków w zeszłym miesiącu we willi Ayram, prześlicznie wzniesionej na terasie, nad morzem. Ułożyliśmy wspólnie wycieczkę do Poli dużą łodzią motorową: inicjatywę do niej dało