Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/55

Ta strona została przepisana.

ło z tą nazwą wspólnego; kierownik szkoły z jakiejś zapadłej dziury, poczciwy z duszą, widział zdaje się salon po raz pierwszy we willi Ayram. Nazwa jednak właśnie dlatego do niego przylgnęła. Był jeszcze jeden dziennikarz z Warszawy z żoną, miłą, żywą osóbką i jeden młody ksiądz bardzo pobożny, który bardzo lubił rozmawiać z kobietami, ale wstydził się i nie chciał za nic pozować do zdjęcia fotograficznego w towarzystwie niewiast. Prócz tego jeszcze kilka osób.
Wycieczka ta była z przygodami. O siódmej rano wyjechaliśmy z willi łodzią motorową; miała ona dwa pomosty, przedni i tylny a w środku dużą kajutę z oknami, w której mogło się pomieścić całe towarzystwo w razie deszczu. Pogoda była cudowna, morze w dali mleczno-opalowe, w pobliżu przelewało się jakby roztopiony lazur. Jechaliśmy Quarnerem między wyspą Cherso a brzegiem istryjskim, nad którym wznosił się wspaniały masyw Monte Maggiore. Pierwsza przygoda mnie spotkała; wiatr zerwał mi z głowy słomkowy kapelusz i zrzucił go w morze.
Był to śliczny widok, gdy sternik łodzi w pełnym biegu opisał nią ogromne koło, podpłynął z nią tuż obok kapelusza i chwycił go w przelocie ręką z morza. Zaraz naturalnie wyciągnął ku mnie rękę i musiałem w nią włożyć suty napiwek.
Druga przygoda spotkała salonowca. Bawiąc blondynkę siedzącą na ławeczce na przednim po-