Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/56

Ta strona została przepisana.

moście, usiadł naprzeciw niej w białym, pikowym ubraniu, na zwoju liny okrętowej; gdy wstał, rozległ się śmiech ogólny; dolna część ubrania od smolnej liny ozdobiona była czarnymi, poprzecznymi pręgami. Wszelkie próby odczyszczenia były bezskuteczne, lepka czarna masa przylgnęła na zawsze. Położenie biednego salonowca było nie do pozazdroszczenia; najbardziej go to ubodło, że i blondynka, która go zawsze trochę ironicznie traktowała, teraz dała wprost upust swej wesołości. Ale los i na niej się zemścił.
Przy drugim śniadaniu, które spożywaliśmy w kajucie, wszystkie trzy panny, częstowane przez mężczyzn czerwonym winem, wypiły po kilka kieliszków; tymczasem na morzu pojawiały się coraz większe fale, po których łódź nasza ślicznie skakała jak delfin. Ale kołysanie to dało się pannom we znaki; po jakimś czasie opuściły pomost i poszły do kajuty. Gdym przechodził przez kajutę na tylny pomost, leżały na kanapkach i skarżyły się na ból głowy.
W pewnej chwili siedzieliśmy z salonowcem na pomoście, gdy wychyliwszy się za burtę, ujrzeliśmy niezwykły widok; przez trzy okna kajuty wychylały się trzy panieńskie główki a z pięknych ust leciały w morze strugi czerwonego wina. Cofnęliśmy się czym prędzej. Ja śmiałem się, ale poczciwy salonowiec był bardzo zaniepokojony i chciał spieszyć z pomocą; wyjaśniłem mu dopiero, że to mor-