Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/57

Ta strona została przepisana.

ska choroba, że panny nadużyły wina i że na lądzie zrobi się im dobrze.
Przeszliśmy potem na przedni pomost. Śliczna pani otoczona była swymi adoratorami i bardzo rozpromieniona, młode małżeństwo siedząc na samym dziobie statku śpiewało pięknym głosem jakieś włoskie pieśni, fale biły o boki łodzi i pieniły się, brzegi znikły z oczu, byliśmy na pełnym morzu. Około pierwszej dobiliśmy do portu w Poli. Panny zbiedzone udały się zaraz z mamą do hotelu a towarzyszył im poczciwy salonowiec, na którego służba hotelowa patrzała z wesołym podziwem. Śliczna pani z oboma adoratorami wsiadła na dorożkę i gdzieś się ulotniła; reszta towarzystwa, spożywszy obiad na werandzie, udała się na zwiedzanie miasta i jego starożytności rzymskich. Świątynia Augusta, łuk Trajana i ogromne ruiny cyrku wzbudziły nasz podziw. Po drodze namówiłem młodą mężatkę, skorą do filglów, aby mi ułatwiła zdjęcie młodego pobożnisia księdza w niewieścim towarzystwie; przyrzekła, że się tego podejmie przy podwieczorku, bylem miał gotowy aparat. Obiecałem za to, że zrobię paniom po odbitce. Istotnie gdyśmy wrócili nad molo, wesoła kobietka usiadła z nim umyślnie przy osobnym stoliku i nadzwyczajnie go kokietowała; on był cały rozpromieniony i w tej chwili udało mi się strzelić migawką. Wszyscy obserwowali tę scenę i ksiądz się spostrzegł po niewczasie; śmiano się z niego i był mocno zawstydzony. Redaktorowa