Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/61

Ta strona została przepisana.

po lewej przeważnie ściana, po prawej otchłań. Szedłem przodem, za mną Cesia i Lusia, potem Erna i Karol. Erna była znów blada i twarz odwracała ku ścianie; obie siostry szły wybornie. Pomagałem Cesi, Lusia przeważnie szła bez pomocy, Karol miał na oku Ernę, której ręce drżały, gdy chwytała za klamry.
W jednym miejscu wysterczający ze ściany głaz rozdziela ścieżkę i trzeba, stojąc na jednym jej końcu i trzymając się skały, prawą nogą okroczyć go, robiąc łuk w powietrzu nad przepaścią a stanąwszy na drugiej części ścieżki, powtórzyć tę ewolucję lewą nogą. Na dobitek Karol, ujrzawszy, że objaśniam Cesi sposób przejścia i wykonywam odpowiednie ruchy, krzyknął:
— Ostrożnie! bo tu niebezpiecznie! Tu spadł ów oficer bawarski!
Czy tu spadł, to pytanie, ale okrzyk wywarł niepożądane wrażenie na Ernie. Doszedłszy do głazu, stanęła; wargi jej zaczęły drżeć i pot kroplami wystąpił na czoło.
— Nie ma nic trudnego — mówiłem — są przecież chwyty po obu stronach.
Próbowała przestawić nogę, ale nóżka zaczęła dygotać i szybko ją cofnęła.
— Ja nie przejdę, nie mogę — mówiła z widoczną trwogą.
Nadszedł Karol, chwyciliśmy po obu stronach głazu za chwyty a Karol podał mi nad przepaścią swą potężną ciupagę; utworzyła się w ten sposób