Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Dziewczynie to pochlebiało, śmiała się coraz weselej i szła pewniej.
— Wcale nie tak strasznie, jak myślałam w górze.
Zeszliśmy szczęśliwie; powitano nas na dole z triumfem.
— To wcale nie była obawa — tłumaczyła się Erna — to tylko zmęczenie; odpoczęłam i zeszłam.
— Tak — drwił Karol — ale teraz pani przyzna, że ród męski na coś się przyda.
— E, pan Karol to tylko umie fukać i łajać!
— A gdyby pani nie zeszła, wie pani, coby było — przedrzeźniał się dalej — wziąłbym przemocą na barana i zniósł tak jak juhas kulawą owieczkę.
Śmialiśmy się wszyscy, śmiała się i Erna.
Dalsza droga nie przedstawiała już większych trudności i wkrótce stanęliśmy na Zawracie.
Upewniwszy się, że już więcej przepaści na naszej drodze ku Pięciu Stawom nie będzie, Erna wpadła w doskonały humor, wszyscy zresztą mieliśmy już ich dość i byliśmy radzi.
Ja z Cesią napawaliśmy się jeszcze widokiem, ujętym w ciaśniejsze ramy niż ze Świnicy, ale bardzo pięknym; reszta towarzystwa zbiegła serpentynami w dół i wkrótce znikła nam z oczu pod turniami Koła. Zeszliśmy także ale szliśmy powoli, było nam błogo we dwoje.
Stanęliśmy na wyniosłej kamiennej buli. Roztaczał się stąd przepiękny widok na całą wygiętą we