Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/67

Ta strona została przepisana.

wielkie półkole dolinę Pięciu Stawów, opadającą piętrami; na każdym piętrze lśnił staw. Najniżej jaśniał granatową falą Wielki Staw o formie regularnej elipsy u podnóży Miedzianego. Nad Małym Stawkiem widniało schronisko.
— Chmurzy się, będzie burza — wskazała ku Świnicy; istotnie od zachodu ukazały się ciemne chmury. Schodziliśmy więc szybko ku Wielkiemu Stawowi. Zrywał się wicher; od czasu do czasu uderzał nagle i przycichał, ale każde następne uderzenie było potężniejsze. Na hali wziąłem Cesię pod ramię, gdyż uderzenia wichru groziły czasem obaleniem
Przeszliśmy przez kładkę na Roztoce, przystanęliśmy na chwilę, aby spojrzeć na jezioro, gdy nagle ujrzeliśmy prześliczne zjawisko: nad naszymi głowami grała wszystkimi barwami przecudna, zupełnie kolista, jak aureola nad głowami świętych, tęcza. Śliczne, niezapomniane zjawisko!
Grzmot na Buczynowych Turniach, gwałtowny podmuch wichru od stawu i duży kroplisty deszcz przyspieszyły nasze kroki. Ściemniło się, gdy doszliśmy do schroniska.
Było pełno osób; nasza trójka czekała nas na werandzie.
— Co to jest? — wołał Karol. — Gdzieżeście się zawieruszyli? Myśmy już zwiedzili Wielką Siklawę a was nie ma i nie ma.
— Tak się nie robi — rzekłem z udanym zagniewaniem — czemuście nie czekali? śliczny prze-