Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/68

Ta strona została przepisana.

wodnik! Mogliśmy tymczasem gdzie zbłądzić i zginąć!
— Bo turyści powinni trzymać się przewodnika!
— Ale jeszcze więcej przewodnik powinien pilnować się turystów; cóż będzie z noclegiem?
— A licho wie! Gdy przyszliśmy, było tu pusto, a teraz burza spędziła turystów zewsząd; ani jednego łóżka, wszystko zajęte!
— No! wiecie państwo — wołałem — to pierwszorzędny przewodnik! Zamiast zająć łóżka i zabezpieczyć noclegi, poleciał licho wie, dokąd; a teraz nocuj na deszczu!
— A kto wiedział, że przyjdzie burza! Zresztą idziemy do Morskiego Oka.
— Czyś oszalał? teraz po ciemku, w taką pogodę!
Było już zupełnie ciemno, deszcz lał prawdziwie tatrzański, biły gęsto pioruny a wicher trząsł całym drewnianym schroniskiem.
— Zaświecę latarnię i pójdziemy — dowodził Karol.
— Czy widzicie panny? ten człowiek niespełna zmysłów, chce nas prowadzić na skręcenie karku.
— Nie! nie! — wołały panny, biorąc mą stronę — przecież leje okrutnie, ładniebyśmy wyglądały.
— Otóż to turyści wygodnisie! — krzyczał Karol — na pół komicznie, na pół z gniewem.