Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— E, takie taterniczki, co to beczą na turniach!
— Panie Karolu! — wołała Erna — ja już panu mówiłam, że to ze zmęczenia, a pan zamiast mię żałować, to tak ofuknął i skrzyczał.
— A nie ostrzegałem? nie trzeba było ciągle naprzód wydzierać! A ciągle przymawiała: precz z rodem męskim, nie chcę o nim słyszeć! A kto ratował na turniach? O, Tatry to doskonały pedagog! uczą wytrwałości, przedsiębiorczości, rozwijają odwagę — ale zarozumiałych uczą często pokory!
— To też ja przyjmuję tę naukę — odparła Erna.
— A ja pani radzę i dalsze wyciągnąć konsekwencje; w życiu jak w Tatrach pomoc męska jest kobiecie więcej potrzebna, niż młoda, czupurna główka myśli. Trzeba sobie upatrzyć jakiegoś ładnego pomocnika i przewodnika, który by w razie potrzeby wziął na barana. Ot co!
— Pomyślę nad tym — śmiała się Erna rozbawiona — tylko chciałabym, żeby to był przewodnik podobniejszy do pana Tadeusza, jak do pana Karola, bo pan Tadeusz nie fukał, nie krzyczał, a chusteczką łzy ocierał i pocieszał.
— E, czasem lepszy taki, co fuka — broniła Lusia Karola.
Po wieczerzy podsunąłem z Karolem stół pod otwór wiodący na strych; Karol wszedł pierwszy z latarnią, podałem mu worki a potem wstępowały