Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/73

Ta strona została przepisana.

— Opowiem państwu — rzekłem — jaką tu Karol zupę gotował przed kilku dniami, gdy przyszliśmy ze Świnicy.
— Słuchamy — wołały panny — tylko proszę zgasić świecę.
Świeca zgasła. Ulokowałem się na podłodze w poprzek desek, bo zauważyłem, że były cienkie szalówki; pod głową, na którą wciągnąłem głęboko czapkę, miałem gołą belkę i przykryłem się serdakiem, kurcząc się pod nim.
— Śliczny nocleg — rzekłem — przykryj szyję zimno w nogi, przykryj nogi zimno w szyję; jest jakiś taki wiersz o zbyt krótkiej kołdrze. Otóż ja mam taką kołdrę z mego serdaka. Słuchaj Karolu! ty połóż się tak jak ja poprzecznie do długości desek, boś ciężki i gdy zwalisz się całym ciężarem na jedną, może pęknąć.
— Oczywiście — odparł Karol — ja już sam to przewidziałem.
— A ta zupa? — wołały panny.
— Hej! cicho tam. — krzyczano z dołu — już minęła godzina policyjna, chcemy spać!
— Dobrze wam to gadać w ciepłej izbie — wołał Karol — gdy my tu marzniemy! Zresztą w Tatrach nie ma policji i nie ma godziny policyjnej!
— Otóż było tak: — opowiadałem — Karol zapowiedział, że zgotuje bulion; skrajał ogromny kawał, gotował to w dużym garnku na kuchni a potem zażądał od gospodyni dziesięć jaj i wbił je wszystkie do garnka. Zrobiła się z tego gęsta ka-