Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/74

Ta strona została przepisana.

sza. Nie chciałem jeść tego i proszę sobie wyobrazić, on sam zjadł cały garnek!
— Nieprawdopodobne! — wołała Erna.
— A jednak prawdziwe!
— A brzuch go nie bolał? — wołano z dołu wśród śmiechów.
— Gdzie tam! jeszcze wypił kilka herbat i zjadł kilka kromek chleba z masłem.
Nastała chwila milczenia, potem Karol zaczął:
— Musimy ułożyć program na jutro; jeśli będzie pogoda nie ma co iść do Morskiego Oka a wracamy przez Zawrat do Zakopanego.
— Co? — rzekłem — nigdy w świecie! Panny chcą widzieć Morskie Oko, to najpiękniejszy punkt naszej tury.
— Naturalnie! — poparły mię panny — Morskie Oko to przecież cel wycieczki!
— A ja mówię, że idziemy przez Zawrat — kłócił się Karol — do Morskiego Oka pojedziecie sobie furką.
Zaczął się spór i kłótnia.
W izbie tymczasem stukano ciupagą w ścianę i wołano:
— Hej! cicho tam! spać już!
— Cicho, już późno — pogadamy jutro — były moje słowa.
Uciszyło się. Na dworze deszcz już nie padał, za to wył wicher i trząsł całą budą, jakby chciał ją zmieść; dach trzeszczał chwilami przeraźliwie.