— Jezus Maria! — rozległ się nagle przeraźliwie głos Cesi — tu szczury biegają po głowie! Ja tu spać nie będę! proszę zaświecić latarnię!
— Co się stało? panno Cesiu! — wołałem, szukając zapałek. Zrobił się ruch.
— Co tam znowu? — krzyczano z dołu.
— Tu szczury biegają po głowie! — powtarzała Cesia rozpaczliwie.
— Jakie szczury? przyśniło się pani! — krzyczał Karol — nie dacie spać nikomu!
— Szczury! szczury! — powtarzała — zadrapnął, czy ugryzł mię w czoło. Proszę o światło!
Z dołu rozlegały się donośne śmiechy. Zapaliłem latarkę.
— Ja złażę, ja tu spać nie będę — mówiła Cesia, siedząc na sienniku owinięta kocem, inne panny też pozrywały się wystraszone.
— Skąd tu szczury? — mówiłem — to niemożliwe! W zimie toby wszystko wymarzło.
— Najwyraźniej przeskoczył mi po głowie; pewnie będzie znak na czole.
— Ależ to nie żadne szczury! — ozwał się z dołu z kuchni głos gospodyni — to na pewno była łasica, bo ona tam lubi mieszkać. Pewnie się przyczaiła a teraz chciała się wymknąć.
— Niech się pani uspokoi — panno Cesiu! — mówiłem — łasica to bardzo ładne i niewinne stworzenie.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/76
Ta strona została przepisana.