Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/79

Ta strona została przepisana.

desce a ta pękła na dwoje, stając się powodem wypadku. Zeszliśmy ze strychu; panny już były gotowe, umyły się w Małym Stawku i wyglądały jak majowy ranek a szczególnie Cesia cała różowa wyglądała prześlicznie.
— Dzień dobry! dzień dobry! — wołaliśmy nawzajem.
— O! dzień dobry! — mówił Karol — ładnie się zaczął od katastrofy!
— Co, jak? — pytały panny. — Myśmy zmiarkowały, że coś się stało, bo z izby dochodziły krzyki.
Opowiedziałem wypadek; śmiech był powszechny.
— Ba — rzekła Erna — pan Tadeusz nabawił nas strachu! My rano do sukienek i sweterów — gdzieś zginęły! Ładne położenie! Sądziłyśmy w pierwszej chwili, że ktoś nas okradł!
— Tak — wołałem — i ograbiłyście mię z mej pościeli tak doszczętnie, że zębami dzwonię. Brrr!
— Zaraz będzie gorąca herbata, niech panowie idą się umyć!
Ranek był zimny, ale przepiękny. Kozi Wirch, Granaty i Buczynowe Turnie świeciły u szczytów różowo, mgły wieszające się jak firanki po ich zboczach miały u góry również rąbki różowe; nadzwyczajną świeżość i lekkość czuło się w przyrodzie i w sobie.
Karol tylko narzekał z umysłu:
— Śliczny nocleg! wszystkie kości bolą.