Herbatę przyrządzała nam Cesia.
Siedliśmy do herbaty. Nie wiem, czy był kiedy bardziej boski ten napój.
— Teraz się okazało — mówiła Erna — kto ciężki. Chyba nie my, bośmy nie złamały deski.
— Panno Cesiu! — zawołałem — niech pani patrzy — o! szczur, szczur wczorajszy!
Cesia aż podskoczyła:
— Gdzie?
— Ot, tam między głazami!
Wśród kamieni o kilka kroków od werandy ukazała się śliczna główka i zgrabny pyszczek łasicy a potem wysunęła się cała.
— Jaka śliczna! — rzekła Cesia.
— A pani tak się zlękła!
— Ależ ma pazurki; ot tu na czole jest znaczek od nich — pokazywała.
— Przykleję angielski plasterek, będzie ładnie.
Wyciąłem kwadracik i nakleiłem własnoręcznie z rozkoszą.
— W każdym razie — prawiła Lusia — mieliśmy przygody, a to bardzo przyjemnie opowiadać potem o nich w Zakopanem lub w Krakowie. Niech żyją przygody w Tatrach!
Po śniadaniu nastrój się jednak popsuł, bo Karol upierał się przy Zawracie.
— Nie zawracaj głowy tym Zawratem! — sprzeciwiałem się — sam jestem ciekaw tej drogi od północy, ale nowego nic prawie nie zobaczymy. Idziemy do Morskiego Oka!
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/80
Ta strona została przepisana.