Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/81

Ta strona została przepisana.

Nakładaliśmy worki a zarazem zaostrzała się sprzeczka. Karol wpadł w gniew:
— Jeśli nie chcecie, to idę sam! — krzyknął zaperzony i ruszył w stronę Wielkiego Stawu.
— Panie Karolu! — wołały panny — niech pan wraca!
Nie wrócił.
— Popsuje nam całą wycieczkę — narzekała Lusia — to nie ładnie wybrać się razem a wracać osobno.
— U niego często tak — wyjaśniałem — opowiadali mi koledzy, co z nim chodzili po górach. Ma swoje postrzały i jest uparty. Nie ma rady, choć przykro; idziemy na Świstówkę. Może się jeszcze namyśli i wróci.
— I ja mam nadzieję — mówiła Cesia — pójdziemy powoli, może wróci.
— Zaraz — rzekła Lusia — napiszę tylko list; może będzie iść tędy, zostawię u gospodyni.
Wzięła zatłuszczony kawałek papieru i pisała, potem nam odczytała:

„Panie Karolu! tak nie ładnie! Czekamy na Opalonym. Za taki postępek wymierzona będzie kara. Proszę wracać! Przewodnik opuszczający turystki może stracić swą blachę i godność. Jeszcze czas na poprawę! Opuszczona“.

Złożyła list i oddała go gospodyni, która przyrzekła go doręczyć niezawodnie, gdyby turysta tędy przechodził.