Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/83

Ta strona została przepisana.

na głowę mego towarzysza. Na szczęście z powodu zimna ja miałem głowę owiniętą grubym kocem a mój towarzysz zajechał głową całkiem pod poduszkę, to nas ocaliło.
Zacząłem ich przepraszać imieniem Karola.
— Ale co tam — mówił drugi — była to przecież wyborna przygoda, a cały nocleg państwa na strychu był przezabawny a wreszcie widok tego pana wiszącego w dziurze w powale był arcykomiczny. Mój kolega nawet naszkicował ten obrazek z pamięci.
Pokazał nam szkic, był istotnie zabawny a miny turystów i turystek wychylających głowy spod kołder w różnych pozach i strojach, były doskonale uchwycone. Pożegnali się i poszli.
Było już blisko południa a my jeszcze trwaliśmy na Opalonym; słońce zaczęło już dobrze przypiekać.
— To zbocze słusznie nazywa się Opalone — twierdziła Lusia — bo zejdziemy stąd porządnie opalone.
Z żalem opuszczaliśmy to miejsce. Do Morskiego Oka przyszliśmy na obiad. Ledwie siedliśmy do stołu na werandzie schroniska, gdy drzwi się otworzyły z hałasem i wszedł — Karol. Panny przywitały go radosnym okrzykiem.
— Znalazła się zguba! — wołała rozradowana Lusia. — To bardzo pięknie, że pan Karol zatęsknił za nami.