Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/88

Ta strona została przepisana.

w cieniu pod ciemną ścianą skalną, skąd roztaczał się przepiękny widok na Morskie Oko. Cesia siedziała pod skałą, ja usiadłem u jej nóg i wchłanialiśmy oczyma piękno krajobrazu. Wody jeziora lśniły wszystkimi barwami od jasno szmaragdowej przez błękit do tonów ciemno-granatowych; nad jeziorem rozpięta kopuła niepokalanego błękitu a tony otaczających turni przechodziły od jasno różowych do ciemno-fioletowych. Na zboczach nad wodami stały samotne, ciche limby, smutne, jakby opuszczone i bolejące.
Twarz Cesi, w której oczach płonęły wszystkie blaski kochania, była rozjaśniona jakimś nadziemskim światłem; biorąc mię za rękę mówiła:
— Czuję, że jeśli w przyszłym życiu jest szczęście wieczne, niczym nie zmącone, to ono właśnie tak musi wyglądać.
Po chwili zaś dodała:
— Teraz już kocham te góry.
— Kochamy je oboje — rzekłem — i już teraz myślę o tym i kołyszę się nadzieją, że na przyszły rok znów wędrować będziemy razem po tych halach i turniach i doznawać wspólnych wrażeń i przygód.
A Cesia rzekła:
— To będzie przez cały rok moje najmilsze marzenie.