kłam sobie kilka sińców na plecach. Zdaje się, że oboje z panem Witoldem będziemy wam, wprawnym taternikom kulą u nogi.
— Co do sińców — rzekłem — to te oddajemy pod opiekę panu Witoldowi a co do reszty, to iść będziemy powoli i zastosujemy się do państwa. Zresztą tu pod Zawratem zapóźno na refleksje, lepiej oglądajmy widoki.
Widok istotnie był piękny; szczególnie przykuwał nasze oczy Kozi Wirch swymi czarnymi ścianami, opadającymi pionowo ku Koziej Dolince.
— Gdzież jest sławny Zawrat? — pytała Cesia.
— Ot, ten żleb przed nami, zawalony piargami; to Stary Zawrat, którym wchodzono dawniej; obok na lewo po turniach Małego Koziego Wirchu biegnie ścieżka zwana Nowym Zawratem, wyprowadzająca na przełęcz, na której byliśmy zeszłego roku, idąc ze Świnicy. Jestem mocno ciekaw tej ścieżki, bo jej nie znam jeszcze i nikt zdaje się z nas jej nie zna, chyba może panna Zosia.
— Nie! myśmy przeszli przez Liliowe i Koprową przełęcz na południową stronę Tatr a wracaliśmy przez Polski Grzebień.
— Tym lepiej — ciągnąłem — dla wszystkich będzie to nowość. Musimy jednak mieć się na baczności, bo pamiętają panie moje opowiadanie o jednym znajomym turyście, jak on mi opisał Zawrat:
— Proszę sobie wyobrazić pięćdziesiąt trzypiętrowych kamienic jedna na drugiej a u szczytu najwyższej małą klamrę a pan stoi na tej klamrze.
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/91
Ta strona została przepisana.