deusz do mnie robi przymówkę. Ale niech będzie; jestem ruchliwa i hałasująca siklawa tatrzańska, to lepiej niż być bezwładnym, sterczącym nieruchomo głazem, na który każda koza wlezie.
W tej chwili wspięła się właśnie na głaz i przebiegała zgrabnie po jego stopniach.
— Otóż jest i drugie porównanie tatrzańskie — śmiał się Witold — kuzynka Lusia jest tatrzańską kozicą.
— To chyba ty kuzynie, jesteś świstakiem — odcięła się Lusia.
— A czym ja jestem? — dopominała się Cesia.
— Taką śliczną tatrzańską tęczą, jaką widzieliśmy zeszłego roku nad Wielkim Stawem!
Dziewczyna zarumieniła się i spojrzała na mnie przeciągle, widziałem, że poruszyłem w jej duszy rozkoszne wspomnienie.
— A czym ja jestem? — pytała Witolda panna Zosia.
— Śliczną szarotką! — odrzekł.
— Przecież szarotki nie są niebieskie — odparła, wskazując na swój kostium.
— Ale są takie miękkie i aksamitne, że się chce do ust je tulić.
Tu przycisnął do ust rękę panny.
— A z czymże mnie można porównać? — pytałem Cesię półgłosem.
— O różnie: z sokołem, co wisi wysoko i czyha na zdobycz; z przepaścią, co zagraża nieostrożnej
Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/96
Ta strona została przepisana.