Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Uf! nie brak tu emocji szczególnie z takimi niebieskimi pannami, co nie wiedzą, która noga prawa a która lewa. Zdaje się, że jak tak dalej pójdzie, to dociągniemy do owych pięćdziesięciu kamienic. Prawdę jednak mówiąc, to już wszystko jedno, czy się spadnie z wysokości sześciu czy pięćdziesięciu, skutek ten sam.
— Ba — rzekłem — wystarczy i jedna, aby kark skręcić; ale przecież jest różnica, bo z wysokości pięćdziesięciu człowiek spłaszczy się na placek.
— Brr! co za porównanie! — dodała Lusia — wcale nie życzę sobie zostać plackiem.
— Byłabyś plackiem z migdałami — rzekła panna Zosia — bo myślisz często o niebieskich migdałkach.
— A tybyś była plackiem ze serem — odcięła się Lusia — bo śmiejesz się jak — do sera.
— Panna Lusia istotnie dziś złośliwa — bronił narzeczonej Witold.
— To tęsknota tak działa — rzekłem — u jednych budzi tkliwość serca u drugich ostrość języczka.
Dalej trafiliśmy na eksponowaną mocno krawędź skalną, której szczupłe stopnie i klamerki dawały mało poczucia bezpieczeństwa.
Witold spojrzał w dół.
— Uf! tu już będzie z dziesięć kamienic!
— Placek się jeszcze z ciebie — kuzynie — nie zrobi — wtrąciła Lusia — ale tort na pewno i to