Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/103

Ta strona została przepisana.

pobyt w Nieznaniu czyni mu niewymownie ponętnym i pełnym uroku.
Tymczasem miał grom wybuchnąć.
Dzień był parny i duszny. W powietrzu już od południa zanosiło się na burzę. Towarzystwo, — a było kilka osób z sąsiedztwa — siedziało przy podwieczorku na werandzie. Pani Marta była jakaś niespokojna i zdenerwowana. Kilka razy zapytywała z wyraźnem rozdrażnieniem:
— Paweł nie wrócił?
Paweł był to lokaj — drab ogromny, o arcyniesympatycznej powierzchowności, którego też Mroczek od pierwszego wejrzenia nie znosił.
— Paweł nie wrócił? — padło jeszcze raz wśród rozmowy.
W tej chwili drab zjawia się na werandzie i sunie ku dziedziczce z jakimś pakiecikiem w ręku.
— Gdzieś był?
— W mieście, proszę jaśnie pani.
— Tak długo?
— Nie mam przecie skrzydeł, proszę jaśnie pani.
Po odpowiedzi tej rozległy się dwa zamaszyste klapnięcia. Paweł dostał od dziedziczki dwa tęgie policzki.
— Idź precz!
Nastąpiła chwila ogólnej konsternacji, nie-