— Już, mi chudziaku, nie pociągniesz?
— Zamrę.
Dwie wielkie łzy wytoczyły się kobiecie z pod powiek i zbiegły szybko po zwiędłych policzkach. A potem jakby się przerwały upusty, płynęły po tych policzkach zwiędłych długie, nieprzerwane łez strumienie.
Mateuszowa płakała. Żałośne łkanie wstrząsało jej ciałem. Szloch głośny mieszał się z bulgotaniem kartofli na kominie. Nagle kobieta przestała płakać. Wydobywające się z oczu łez perły pięścią wtłoczyła z powrotem pod powieki, nos utarła fartuchem.
— Żal żalem, a świniakom źreć dać trzeba.
Splunęła w ręce, energicznym ruchem dźwignęła ogromny, dymiący się sagan i wyniosła go na podwórze.
Mateusz sam został w izbie.
∗ ∗
∗ |
Kazek, jak przystało, kopnął się z miejsca co siły w nogach. W poczuciu ważności sprawy przez wieś pędził jak strzała, odkrzykując tylko nawołającym go chłopakom:
— Tatuś mi umierają.
Ale wieś długa była i nim do końca dobieżał, tchu mu w piersiach nie stało, zwolnił więc kroku, ile że droga pod górę szła i dobrze była piaszczysta. Na górce, chłopcy, co bydło gromadzkie na wygonie paśli, zebrali się w kupę