Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/70

Ta strona została przepisana.

wiele innych rzeczy nienajlepszych, dlatego też zaproponowałem jej wspólną kolację.
Propozycję przyjęła entuzjastycznie. Była rozpromieniona. Klaskała radośnie w łapki i szczebiotała jak dziecko, które dostało pudełko szwajcarskich czekoladek. Przyznała się otwarcie, że jest głodna, jak pies ostatni, że za cały obiad musiały jej wystarczyć dwa serdelki, gdyż ostatniego rubla wydała na „gumy“.
Poszliśmy do gabinetu z fortepianem w najpierwszorzędniejszej restauracji.
Fela była rozkoszna. Rozbawiona, roześmiana, rozdokazywana. Zaraz na wstępie swoje i moje imię brylantem pierścionka wypisała na wielkiem lustrze restauracyjnem.
Piła dużo, w sprawie zaś ułożenia menu dziewczyna poprostu szalała: ostrygi, homar, sałatki najrozmaitszych kombinacji, majonezy, zwierzyna, ptactwo, ananasy. Po tem wszystkiem kazała jeszcze przyrządzić sobie jajecznicę ze szczypiorkiem. Co prawda, zmódz jej nie była zdolna i wpakowała całą do pianina, gdzie przedtem już, nawiasem mówiąc, wlewała wino reńskie, które jej nie bardzo jakoś smakowało.
Zażądała tacy owoców...
Nie umiałem jej niczego odmówić, nie umiałem w czemkolwiek krępować jej nieco inkoherentnej fantazji.
— Ba — zauważył Jan — ba, gdyby tak panna