Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/79

Ta strona została przepisana.

szy wstępny traktacik historyczny, co mógł uczynić bez szkody dla interesów instytucji, bowiem, wobec panującego powszechnie nastroju przed zaćmieniowego, robota w biurze i tak już w nienajlepszem szła tempie. Ogólne podniecenie udzieliło się wszystkim, nie wyłączając woźnych, chłopca do posyłek i panien od maszyny.
Ucichło nieznośne klekotanie Remingtonów — nastała cisza zasłuchania.
Pan radca po wstępie historycznym z kolei przeszedł do wyjaśnienia samego zjawiska i nader plastycznie wykazywał na rysunkach, jak ostrosłup cienia, rzuconego od znajdującego się w danej chwili między słońcem a ziemią księżyca, wędrując po kuli ziemskiej, różne kraje pogrąża w ciemnościach.
— Niestety, — mówił nie bez widocznego żalu — miasto nasze nie leży na linji tej wędrówki i obserwować będziemy mogli jedynie zaćmienie częściowe.
Wtem ktoś krzyknął nerwowo.
— Dwunasta za pasem!
I dobrze, że krzyknął. Pan Józef, zagadawszy się w biurze, byłby niewątpliwie nie zdążył na czas do domu, gdzie, na przepysznie wystawionym na operację słoneczną balkonie, urządził sobie formalne obserwatorjum.
Mógł był stracić może najciekawszą fazę