się jak wryta. Stał przed nią człowiek obcy zupełnie, bez cienia serdeczności, oschły i zimny. Jakiś głos wewnętrzny mówił jej, że to nie jest jej brat, że to człowiek obcy i wrogi.
I rzeczywiście hrabianka miała rację. Przyglądałam mu się nieznacznie i zauważyłam jego spojrzenie, rzucane ojcu. Ślepyby zauważył czającą się w nich chciwość i nienawiść. Każde spojrzenie mówiło... „czyham na twą śmierć“!..
Przeczułam jakąś straszną tajemnicę i zdjęta trwogą napisałam do pana... to jest... hrabianka poprosiła mnie, abym napisała, byś przybył i dopomógł nam ocalić hrabiego.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Operacja wyznaczona na jutro?
— Tak, nie da się już odroczyć.
— O której się odbędzie?
— Mówiono mi, że o jedenastej.
— Czy przedtem mógłbym zobaczyć się z hrabią?
— Owszem, ale wpierw będzie pan musiał zobaczyć hrabiankę, oczywiście.
— O której?
— Proszę przyjść o dziesiątej. Czy usuwał pan już kamienie nerkowe?
Zorski uśmiechnął się mimowoli. Pytanie wydało mu się niezmiernie zabawne.
— To moja specjalność, sennora. Tego rodzaju operacje wykonywałem już wielokrotnie.
— Czy taka operacja jest niebezpieczna?
— To zależy. Musiałbym wpierw zbadać chorego.
— A więc jutro?
— Tak, sennora.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 16 —