— Czy przypominasz sobie może, jak się nazywał ów wysoki mężczyzna?
— Słudzy mówili do niego: „panie hrabio“, albo „wasza ekscelencjo“.
— Słuchaj chłopcze: to ci się nie śniło, to było naprawdę!
— I ja tak myślałem, ale kapitan tak się zawsze na mnie gniewał i krzyczał, gdym to opowiadał, że się bałem poprostu mówić o tym. Wszyscy „bryganci“ śmieli się zawsze ze mnie, mówili, że zmyślam, więc myślałem, że może mi się naprawdę śniło tylko.
— A czy przypominasz sobie jak wyglądała ta korona?
— Owszem. Miała złote zygzaki z perłami, a pod nimi dwa srebrne znaki, zdaje się S i R.
— Mój chłopcze, to była hrabiowska korona. Nie zapominaj nigdy o tych znakach.
— O, ja dobrze pamiętam, chociaż nigdy nie wolno mi było z nikim mówić o tym, tylko z ojcem Dominikaninem.
— Więc mówisz, że ten ojciec jest dobrym człowiekiem, choć przystaje z brygantami?
— Tak. On nie jest brygantem i nigdy nic złego nie czyni. Można mu zaufać, bo to święty człowiek.
— Czy mógłbyś mi go zawołać?
— Naturalnie. Czy mam zaraz iść?
— Jeżeli nam nikt nie przeszkodzi, tak. Chciałbym tylko, byś był obecny podczas spowiedzi.
— Ja? — zdziwił się rozbójnik — ja nie śmiałbym nigdy słuchać czyjejkolwiek spowiedzi.
— Prosiłbym jednak byś był obecny, bo dotyczy ona ciebie właśnie. Ciebie to szukałem w tych
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 26 —