Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/32

Ta strona została skorygowana.
—   30   —

mał się w jakimś wielkim domu, gdzie mieliśmy dokonać porwania dziecka. O północy do naszego pokoju przyszedł jakiś obcy ze sporą paczką w ręce. Kiedy ją rozwinął, okazało się, że leżał w niej chłopczyk uśpiony mocno. Sukno, w które był zawinięty, czuć było eterem — widocznie więc dziecko było pozbawione przytomności, żeby nie krzyczało. Miałem tego chłopczyka zamienić na innego, który spał w sąsiednim pokoju. Dostałem flaszkę eteru, którym uśpiłem piastunkę i dziecko, rozebrałem obu chłopców, zamieniłem ich ubrania, zostawiłem przyniesionego chłopczyka, a z drugim wróciłem do kapitana, który go zabrał ze sobą.
— Czyś tego pewny?
— Tak. Pomogłem mu przecież przynieść dziecko. Tym porwanym chłopcem jest Mariano.
— Skąd wiesz?
— Mógłbym na to przysiąc! Mariano mówił już podobno ojcu o swoich „snach“ z dziecięcych czasów, ale to nie były sny, tylko najprawdziwsza rzeczywistość. Opowiadał mi o koronach i znakach, jakie były na jego łóżku, a ja dokładnie sobie przypominam, że łóżko, z którego porwałem dziecko ozdobione było koronami i literami S. i R.
— Niezbadane są wyroki Boskie — rzekł Dominikanin może sądzone ci było stać się narzędziem wyroku Opatrzności. Czy nie wiesz, kim był człowiek, który przyniósł dziecko?
— Nie wiem. Raz tylko słyszałem jego imię. Kapitan nazywał go podczas rozmowy Gasparino, gdy sądził, że mnie nie ma. Ja tymczasem byłem w sąsiednim pokoju i słyszałem każde ich słowo. Przyjrzałem się też