zdobyć na to i zwlekałem, choć mi kapitan groził śmiercią za nieposłuszeństwo. W końcu złamałem daną mu przysięgę i uciekłem.
— Dobrześ zrobił, mój synu. Czy to jest to krzywoprzysięstwo, o którym mówiłeś.
— Tak jest, ojcze.
— Mój synu, jeżeli byś tylko to miał na sumieniu, to mógłbyś umrzeć spokojnie. Żyję tu już oddawna między „brygantami“, nie chcę bowiem, by te zbłąkane dusze pozostały bez słowa Bożego i wierzę, że prędzej czy później uda mi się ich nawrócić. Zaprawdę słusznie uczyniłeś, nie chcąc zabić człowieka. Co się tyczy zaś twej niedotrzymanej przysięgi, to siłą mojego urzędu jako sługa świętego Kościoła, zwalniam cię od tej przysięgi i przynoszę ci przebaczenie.
— Jakże ci wdzięczny jestem, święty ojcze, za to, że tak wielki ciężar zdejmujesz z mej duszy — rzekł chory. — Gdybyż i drugi grzech mógł mi być przebaczony! Jakże ciężko pokutowałem zań przez całe życie! Tułałem się z kraju do kraju, prześladowany wszędzie przez wyrzuty sumienia. Wreszcie zapadłem na suchoty i kiedy poczułem zbliżającą się śmierć, wróciłem do Hiszpanii, by wyszukać brygantów i zapytać, co się stało z chłopcem. Na szczęście spotkałem zaraz na wstępie Mariana i dowiedziałem się, że on jest tym, kogo szukam. Chwała Wszechmocnemu za łaskę, jakiej mi użyczył, gdyż już jutro mogłoby być za późno.
Starzec zakaszlał straszliwie i na ustach jego ukazała się krew. W tejże chwili rozległy się czyjeś kroki, zbliżające się do celi.