Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   52   —

rozmachem zadał cios kolbą nadbiegającemu zbójowi. Chrząsnęła zmiażdżona czaszka i „brygant“ padł na ziemię, jak rażony piorunem.
W tejże chwili czwarty z napastników pchnął Zorskiego nożem, ale doktór, puściwszy bezużyteczną już strzelbę, huknął go pięścią w skroń z taką siłą, że zbój odleciał o parę kroków, wywinął kozła w powietrzu i znieruchomiał.
Ostatni z napastników nie czekał na swoją kolej: zawróciwszy w miejscu, zmykał, aż się kurzyło.
Po chwili zamilkło w krzakach.
Teraz Zorski zwrócił się do Róży, która blada, z zamkniętymi oczyma, pół żywa ze strachu stała oparta bezwładnie o drzewo.
Nie zważając na dotkliwy ból zranionego ramienia, pośpieszył jej z pomocą.
— Co pani jest, donno Różo? — spytał troskliwie.
Na dźwięk jego głosu hrabianka oprzytomniała. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.
— Karlosie... ty żyjesz? — szepnęła.
Padła mu na szyję i przylgnęła wargami do jego ust. Zorski drgnął. Niewypowiedziana słodycz zalała jego serce. Zdrową ręką objął dziewczynę i przycisnął do piersi z całej siły.
Nagle oczy hrabianki rozszerzyły się z przerażenia — zauważyła krew, ściekającą po rękawie ukochanego.
— Karlosie... tyś ranny? — szepnęła, drżąc na całym ciele.
To nic wielkiego, Różyczko — odpowiedział — drasnęli mnie tylko w ramię. Zbój chciał mnie ugodzić