Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
—   55   —

Zorski pochylił się nad ogłuszonym „brygantem“.
— Czy ma ktoś z was sznur? — spytał. — Ten człowiek wróci wkrótce do przytomności i może uciec. Trzeba go związać i wybadać, kim jest i dlaczego napadł na mnie ze swymi towarzyszami.
— Będzie musiał powiedzieć — wołał Alimpo, robiąc srogie miny — bo jak nie, to go rozedrę w kawałeczki. Tak, sennorze, staję się niebezpiecznym człowiekiem, gdy wpadnę w złość.
— A często się to panu zdarza, sennorze Alimpo? — spytał, uśmiechając się, Zorski.
— Nie zdarzyło mi się to jeszcze — odpowiedział kasztelan — czuję jednak, że wtedy byłbym straszny i okrutny, jak lew... jak tygrys... jak krokodyl... albo nawet jak nietoperz!
Widocznie mały kasztelan uważał nietoperza za najstraszniejsze zwierzę na świecie...
Jeden z ogrodników przyniósł sznur i wraz z kasztelanem zabrał się do wiązania ogłuszonego „bryganta“.
— No, ten już jest bezpieczny — rzekł. — Czy rozkaże pan coś jeszcze, sennorze?
— Zostaniecie tu i będziecie pilnowali tych ludzi — odpowiedział doktór — zabici muszą pozostać na miejscu, aż do przybycia alkalda[1], który przeprowadzi dochodzenie. Kantezza i ja pójdziemy do zamku i przyślemy wam służących, którzy zabiorą zbója.

— O, nie ucieknie nam, sennorze — zapewniał mały kasztelan, starając się nadać swej dobrodusznej

  1. Sędziego śledczego.