Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
—   59   —

— Napadnięto na doktora Zorskiego...
— No i cóż?! — zawołał notariusz, nie posiadając się z niecierpliwości — nie widzę w tym żadnego nieszczęścia.
— Zorski wyszedł cało... napad się nie udał...
— Carramba! — zaklął notariusz — to niemożliwe.
— Niestety, to prawda — rzekła zakonnica — on sam mi to mówił.
— Kto?
— Zorski.
— Nie może być!
— Możesz się sam przekonać... Jest teraz w zamku.
— Kortejo skulił się. Blady był jak trup, ale panował nad swoim wzburzeniem.
— Pozwolili mu uciec, łajdaki — warknął. — Czy nie wiesz jak to się stało? Czy jest ranny przynajmniej?
— Ma lekką ranę na ramieniu.
— Tchórzliwe psy! Będę ich musiał nauczyć używać noży.
— Niestety... — jęknęła siostrzyczka — niestety,, nie będziesz mógł tego zrobić... Nie ma już kogo uczyć... Ten bezbożnik zabił trzech, a czwartego wziął żywcem do niewoli.
— Do diabła! — klął notariusz — mniejsza o tamtych, ale ten coś może zdradzić?
— A naturalnie! Ci „bryganci“ widzieli mnie nieraz podczas mojej bytności w tym bandyckim gnieździe.
— Ach, Boże! Jak można być tak nieostrożnym?
— Proszę cię bardzo, nie jęcz, bo już mam tego dość — burknął Kortejo. — Jesteśmy w fatalnej sy-