tam uwięzionego „bryganta“. Jakoż po chwili spotkał parobków, prowadzących skrępowanego zbója ku zamkowi.
Kortejo, mijając ich, położył znacząco palec na ustach. Nikt tego nie zauważył, prócz „bryganta“, który skinął głową na znak, że zrozumiał. Ponura twarz jego rozjaśniła się nadzieją. Domyślił się, że notariusz w obawie o własną skórę postara się go uwolnić, jeśli tylko będzie milczał.
Teraz Kortejo pośpieszył do lekarzy, by ich zatrzymać jeszcze w zamku. Ci jednak, domyśliwszy się snać, w jaki to sposób zacny notariusz chciał usunąć ich konkurenta, nie chcieli pozostać ani chwili dłużej, by na nich nie padło podejrzenie o współudział w zbrodni.
Doktór Zorski, przemywszy i opatrzywszy swą ranę, poszedł do hrabiego, który nie posiadał się z oburzenia na wieść, że jego gość padł ofiarą zbrodniczego napadu. Z trudem udało się lekarzowi przekonać go, że rana jest lekka i nie grozi żadnymi komplikacjami.
W całym zamku nie mówiono teraz o niczym innym, tylko o „brygantach“ i ich niedoszłej ofierze. Doktór Zorski, który w ciągu krótkiego swego pobytu w Rodriganda potrafił zdobyć sobie ogólną sympatię służby, był podziwiany i chwalony za swą dzielność i odwagę.
Szczególnie chwalili jego zalety kasztelan i jego okrąglutka małżonka.
— A więc, kochana Elwiro — mówił Alimpo, powtarzając swe opowiadanie po raz nie wiadomo który — teraz objaśnię ci wszystko dokładnie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/31
Ta strona została skorygowana.
— 61 —