Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   37   —

imieniem Mariano pod pewną opieką w grocie górskiej.
Manreza, dnia 15 listopada 1890 roku.

Gasparino Kortejo
notariusz.

Kapitan złożył papier i schował go z powrotem do skrytki. Potem pogłaskał brodę i zamruczał z zadowoleniem:
— Mam starego w ręku, o mam! Zapłaci mi kiedyś dobrze za ten papierek! Ha, ha, ha, stary wił się jak piskorz, wzdragał się i wykręcał, ale mu nie nie pomogło: musiał podpisać i koniec. Szkoda tylko, że nie wiem, kim byli zamienieni chłopcy.
Parę minut chodził w milczeniu po jaskini, po czym uderzył się w czoło i zawołał:
— Już wiem, co zrobię: poślę Mariana do Rodriganda, żeby śledził tego chytrego notariusza. Chłopak jest zręczny, śmiały i wychowany jak najprawdziwszy sennor z wysokiego rodu. Potrafi się z pewnością znaleźć w towarzystwie i nikt nie pozna po nim, że to „brygant“, a nie szlachcic. Przy tym Kortejo go nie zna i na myśl mu nawet nie przyjdzie, że to ten sam chłopiec, którego kazał porwać osiemnaście lat temu. Ależ to heca będzie dopiero, gdy się o tym dowie.
Długo jeszcze chodził po celi kapitan, snując swe plany, nim się udał na spoczynek.
Rankiem następnego dnia powiedział mu Dominikanin, że żebrak, którego wyspowiadał, umarł w nocy.
— Dobrze — mruknął kapitan — pozbyliśmy się tego włóczęgi. Wyrzućcie go w przepaść.
— Nie dopuszczę do tego, kapitanie! — oburzył się