— To nic — pocieszał go Juanito — zatrzymamy ją, gdy będzie wracała z miasta.
Henrikard poweselał. Opatrzył strzelby i czekał.
Tymczasem kareta zajechała do najprzedniejszej gospody w Pons. Róża wysiadła, a kasztelan pojechał do stacji dyliżansów, gdzie miał czekać na pannę Amy Lindsay. Wkrótce potem przybyła wielka kareta pocztowa i wśród wysiadających zauważył mały Alimpo piękną cudzoziemkę. Podszedł więc do niej, skłonił się nisko i rzekł:
— Uniżony sługa wielmożnej pani. Zdaje się, że mam zaszczyt mówić z miss Amy, sennora, lady Lindsay?
Odpowiedział mu krótki, ale wesoły śmiech i miły głosik dziewczęcy.
— Tak jest — mówiła cudzoziemka — jestem Amy Lindsay, ale z kim mam przyjemność?
— O, donna, lady, sennora, nazywam się Juan Alimpo i mam zaszczyt przedstawić się jako kasztelan zamku Rodriganda, co może potwierdzić moja Elwira.
— Aha! A któż to jest ta dobra Elwira?
— To moja żona, o, pani, miss, lady Amy, donna, sennora Lindsay.
Znów zabrzmiał melodyjny śmiech młodego dziewczęcia. Tytułowana tak hucznie cudzoziemka była widać rozbawiona nie na żarty.
— Czy tylko pan po mnie przyjechał, panie Alimpo? — spytała.
— O, nie, lady Lindsay, donna, sennora. Moja łaskawa pani kontezza też jest tutaj. Zajechała do najlepszej z tutejszych gospód i czeka na wielmożną panią.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 74 —