— Czego ty się kryjesz, zamiast bronić państwa? — zapytał rzekomy oficer.
— Ach, sennor... — tłumaczył się zmieszany stangret — nie mogłem... bo leżałem pod wozem.
— A dlaczegoś tam leżał? Przecież taki mocny chłop mógłby pobić z dziesięciu takich oprychów.
— O, tak, sennor, nie wahałbym się ani chwili, ale myślałem... obawiałem się, że mi niechcąco może który wpakować kulkę... Zresztą — dodał — sennor Juan też się lepiej ode mnie nie spisał.
— Któż to jest ten sennor Juan?
— Kasztelan.
— A gdzie on jest?
— A, ot, leży tam za krzakiem.
Woźnica wskazał na krzak, rosnący tuż koło drogi, za którym ktoś się poruszał ostrożnie. Po chwili wyjrzała stamtąd drobna, wystraszona twarzyczka i mały kasztelan, który podczas napadu schował głowę między liście, żeby, broń Boże, czegoś strasznego nie zobaczyć. Teraz zaś, widząc, że niebezpieczeństwo minęło, wyskoczył na drogę, zaciskając groźnie pięści.
— Kontezzo! — zawołał — zdaje się, że te zbóje chciały na nas napaść? Dajcie ich tu! Ja im pokażę, na kogo się porywają! Ja ich rozszarpię na kawałki!
Mariano chciał zażartować z wojowniczego poniewczasie bohatera, ale słowa zamarły mu na ustach. Twarz małego człowieka wydała mu się dziwnie znajoma. Gdzie on go widział i kiedy? Przecież zna go napewno.
— Spóźniłeś się nieco, sennor Alimpo — rzekła Róża — jeżeliś chciał pobić tych zbójów, to nie trzeba było przed nimi uciekać.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 82 —