— Ja uciekałem? — oburzył się mały bohater. — Ja?
— Naturalnie. Przecież się schowałeś za krzakiem.
— Musiałem się schować.
— Doprawdy? A to czemu?
— No, bo... no, bo... bo się bałem, żeby mnie nie zastrzelili, więc musiałem zejść na bok i schować się po to, żebym później mógł przyjść na pomoc.
— To rzeczywiście niezwykły sposób obrony — roześmiała się Róża — na szczęście zastąpił cię ktoś inny, bo nie miałbyś kogo ratować. Popatrz lepiej, kim są ci zbóje, co na nas napadli.
Kasztelan wraz ze służącym Mariana ściągnęli kaptury z głów zabitych opryszków. Ten, który cięty został szablą w głowę, zmieniony był do niepoznania, lecz gdy ściągnięto kaptur drugiego, kasztelan zawołał:
— Santa Lauretta, toż to nasz zbieg; Czy poznaje go donna Róża?
— Naturalnie — odpowiedziała hrabianka. — Spotkała go zasłużona kara.
— Do stu djabłów — szepnął do stojącego obok Mariana jego służący — wszak to Henrikard!
— Cicho, milcz, bo nas zdradzisz. — A głośno dodał, zwracając się do Róży:
— Czy pani zna tego człowieka?
— Owszem, znam, należał do bandy zbójeckiej, która napadła wczoraj na doktora w naszym parku. Trzech napastników zostało zabitych, jeden uciekł, a jeden został uwięziony, lecz w nocy zmylił czujność straży i również uciekł.
Mariano mrugnął nieznacznie na sługę i spytał znów:
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 83 —