bie niczyjej uwagi. Kasztelan patrzył długo za oddalającym się powozem, po czym zwrócił się do rzekomego ordynansa:
— Jesteście służącym tego oficera?
— Tak — odparł „brykant“.
— Jak on się nazywa?
— Porucznik Alfred de Lautreville.
— Myślałem, że to Hiszpan w francuskiej służbie.
— Nie, sennor, to rodowity Francuz.
— To dziwne — pokręcił głową Alimpo — a wy też jesteście Francuzem?
— A jakże. Pochodzę z Paryża.
— A mówicie po hiszpańsku nie gorzej, niż ja.
— Bo już dwa lata jestem z moim panem w Hiszpanii.
— Gdzie jest wasz pułk?
— W Paryżu.
— A co wy robicie w Hiszpanii?
— Przyjechaliśmy w ważnej misji dyplomatycznej — odpowiedział ordynans z dumą.
— O! — zawołał Alimpo zdumiony — to wasz porucznik jest dyplomatą?
— A tak!
— Ho-ho-ho, co to za niezwykły człowiek! — zdumiewał się Alimpo. — Taki młody człowiek i już dyplomata, a przy tym oficer! Takiego musi każdy szanować. A jaki zuch! Jaki bohater nieustraszony!
I zwracając się do woźnicy, spytał:
— Czy przyjrzałeś się temu sennorowi porucznikowi?
— A jakże.
— No, i cóż zauważyłeś?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 85 —