Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   88   —

bieństwo do hrabiego jest przypadkiem tylko. W zamku zauważono tymczasem powrót powozu z miasta, więc też wyszli przywitać przybyłych hrabia Alfons, doktór Zorski i siostra Klaryssa.
— To nie nasze konie — rzekł Alfons, spostrzegłszy obce rumaki zaprzężone do powozu — czemu panie przyjechały obcymi końmi?
— Bo nasze zostały zastrzelone — odpowiedziała Róża — a te są własnością sennora de Lautreville, który był łaskaw je nam pożyczyć.
— Zastrzelone? — zdumiał się notariusz. — Jakto? Przez kogo?
— Przez tego samego zbója, który dziś w nocy uciekł z zamku.
Hrabianka opowiedziała o zuchwałym napadzie i bohaterstwie młodego oficera. Wszyscy mu dziękowali i podziwiali jego męstwo. Szczególnie cieszył się Kortejo, który pozbył się ostatnich dwóch świadków swej zbrodni i teraz nie obawiał się już niczyjej zdrady.
— Przyjechała właśnie komisja śledcza z Barcelony — rzekł — zajmie się ona zbadaniem obu zamachów i wykryciem winnych. Mam nadzieję, że zostaną surowo ukarani.
Wszyscy udali się teraz do hrabiego Emanuela, który raz jeszcze podziękował Marianowi za uratowanie córki i okazanie pomocy obu dziewczętom.
— Ależ na miły Bóg, nie zasłużyłem na tyle podziękowań — bronił się skromny młodzieniec. — Obroniłem tylko sakiewki pani.
— Nie, panie poruczniku — zaprzeczyła żywo Róża — ci zbóje zabiliby nas napewno, gdyby nie było świadków napadu. Winniśmy panu dozgonną wdzięcz--