Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   65   —

— Pilnujcie go dobrze, bo gdyby uciekł, będzie z wami źle — powiedział Alfons. — To ptaszek nielada.
— Jaśnie wielmożny pan hrabia może być spokojny — zapewnił go jeden z wartowników — już on się nam nie wymknie.
— No, zobaczymy — pomyślał Alfons, a głośno dodał: — dajcie no mi ognia.
To mówiąc, wyciągnął ku stróżom zgaszone cygaro. Wartownicy skoczyli skwapliwie ku latarce. Jeden z nich otworzył ją i podał hrabiemu, ale ten umyślnie niezręcznym ruchem wytrącił mu ją z ręki. Brzęknęło szkło — latarka spadła, na ziemię i światło zgasło.
— Carramba! — zaklął Alfons — co za niedołęga! Szukajcie teraz jej, kiedy macie ręce z gliny!
Stropieni wartownicy poczęli szukać poomacku latarki, tymczasem sprytny łotr wyczuł ją nogą i podniósł szybko. Słudzy nie zauważyli tego, gdyż było zupełnie ciemno, i szukali dalej.
— Co za gapy! — łajał Alfons. — Jak żyję nie widziałem takich niedołęgów! Może wam pomóc przy szukaniu, niezdary?
Krzyczał coraz głośniej, a tymczasem notariusz przyczołgał się do drzwi, otworzył je cichutko i wślizgnął się ostrożnie do lochu. W parę chwil później poczuł młody hrabia dotknięcie. Był to umówiony znak, że przedsięwzięcie się udało.
Postawił więc cichutko latarkę na ziemi i usunął się na stronę. Po chwili jeden z wartowników znalazł ją.
— Jest! — zawołał — ale się nie będzie paliła, bo cała nafta wylana.