Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
—   67   —

powiodło, boś nie pozwolił użyć strzelb. Gdyby nie twój niemądry rozkaz, gniłby już teraz w ziemi.
— Co za brednie! — zaśmiał się notariusz — może ci mam dopłacić jeszcze za twe niedbalstwo?
— A kto winien temu, że zginęli moi towarzysze? Myślisz pewno, że za życie trzech dzielnych brygantów nic się nie należy?
— Aha, więc mam ci zapłacić tak, jakbyście spełnili moje polecenie?
— Chyba. Będziesz musiał zapłacić.
— Zapłacę, ale dopiero wtedy, kiedy zabijecie go przybłędę-doktora.
— Zabij go sam, jeżeli ci tak bardzo na tym zależy.
— A od czegóż wy jesteście?
— Już nam teraz nic do twoich spraw.
Spełniliśmy twój rozkaz, a żeś głupio rzecz obmyślił, twoja wina, nie nasza. Płać coś winien i koniec.
— Nie dostaniecie ani grosza, póki mi nie sprzątniecie tego Polaka.
— Radzę ci, sennorze, zapłać, co umówione, bo jak rzecz dojdzie do kapitana, będzie cię drożej kosztowało. Będziesz musiał zapłacić odszkodowanie za zabitych.
— Idź do djabła, łotrze! — warknął notariusz rozwścieczony.
— Dobrze, pójdę — odpowiedział „brygant“. — Popamiętasz ty mnie, stary sknero.
Skoczył w krzaki i znikł, jakby go ziemia pochłonęła.
— Co będzie, jeżeli herszt naprawdę zażąda odszkodowania? Wszak to pijawka niesyta nigdy pienię-