Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   68   —

dzy — pomyślał Kortejo. — A gdyby mu tak odmówić? Niech idzie do djabła wraz z swą całą bandą! Nie, nie można: gotów zdradzić, a wtedy djabli wzięliby cały ten piękny plan...
Począł wołać i szukać „bryganta“, ale ten już był daleko. Stroskany i niespokojny powrócił Kortejo do zamku. Tej nocy nie spał wcale. Jakże gorzko żałował, że pozwolił „brygantowi“ odejść. Tarcz dałby mu chętnie trzy razy tyle, ile żądał, byłe mu przysiągł, że dochowa tajemnicy...
Nad ranem usłyszał jakąś niezwykłą bieganinę i nawoływania. Domyślił się, co to znaczy, lecz nie ruszał się z łóżka, by nie ściągać na siebie żadnych podejrzeń. Nagle zastukano do jego drzwi.
— Sennor Kortejo — rozległ się z korytarza głos lokaja — niech pan wstanie. Jaśnie pan hrabia wzywa pana do siebie.
— Tak wcześnie? Czy się coś stało?
— Rozbójnik uciekł w nocy.
— Co?! — zawołał notariusz, udając zdumienie. — Jak to? Przecież go pilnowano.
— Nie wiem — odpowiedział lokaj. — Niech pan wstaje prędko, bo pan hrabia kazał zaraz przyjść.
Kortejo ubrał się szybko i pośpieszył do pana de Rodriganda. Byli już tam donna Róża, hrabia Alfons i pobożna siostra Klaryssa.
— Czy pan wie, o co chodzi? — spytał go hrabia, okazujący oznaki najwyższego zdenerwowania.
— Słyszałem, że rozbójnik uciekł — odpowiedział chytry notariusz — ale myślałem, że to nieprawda.
— Niestety, znikł bez śladu, choć go pilnowano.
— Nie rozumiem, w jaki sposób to się stało — mó-