Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
—   104   —

Zorski spojrzał nań z ukosa i uśmiechnął się pogardliwie.
— Nie mam zamiaru doprowadzać ponownie do scen, jakie się odbyły już raz w zamku, gdy przyjechałem — oświadczył zimno. — Pan hrabia wyraził swą zgodę na operację. Dla mnie wystarcza i niczyjej poza tym zgody nie potrzebuję.
Alfons osłupiał.
— Pan śmie?... Pan się waży... znieważać mnie w moim domu? — zasyczał wściekły.
— Nie miałem zamiaru znieważyć szanownego pana — z najzimniejszą krwią oświadczył lekarz — Powiedziałem tylko, co myślę o tej sprawie.
Alfons oniemiał. Notariusz pośpieszył mu z pomocą.
— Uważam, że pan hrabia ma rację, trzeba wezwać innych lekarzy — rzekł.
— Naturalnie — poparła go pobożna siostra.
— Operacja odbędzie się i to dziś jeszcze — z chłodną stanowczością oznajmił Zorski — sprawa jest już przesądzona i nic mojej decyzji nie zdoła zmienić.
Gotów jestem przypuścić, że zależy wam na nieudaniu się operacji.
W ogóle opór państwa dziwi mnie.
Alfons chciał coś odpowiedzieć, ale notariusz powstrzymał go gestem i rzekł spokojnie.
— Będziemy obecni przy operacji. Sądzę, że będzie panu potrzebna pomoc, doktorze?
— Dziękuję panu za dobre chęci — odpowiedział Zorski — ale pozwolicie państwo chyba, że sobie wybiorę tych, których uważam za nadających się do pomocy.