Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/13

Ta strona została skorygowana.
—   107   —

Obie panienki były tak przerażone tym co zaszło, że wyszły bez słowa z doktorem. Porucznik le Lautreville wyszedł za nimi, nie zaszczyciwszy pozostałych spojrzeniem nawet.
Gdy drzwi się zamknęły za odchodzącymi, w salonie wybuchła kłótnia.
— Ile ci razy mówiłem, żebyś trzymał język za zębami? — wyrzucał synowi z gniewem notariusz.
Byłbyś wszystko zdradził przez swoją głupotę.
— Ojciec taki ostrożny, że wytrzymać trudno! — złościł się Alfons — Cóż to, zawsze się mam kryć przed wszystkimi? Czy nie lepiej było powiedzieć wprost temu chłystkowi, że jest brygantem, a potem wyszczuć go psami z zamku? Wyobrażam sobie miny tego towarzystwa, gdyby się dowiedzieli, że ten ich francuski porucznik to zwykły hiszpański opryszek.
— A ja sobie wyobrażam twoją minę, gdyby powiedział, że jesteś przybłędą, który zajął jego miejsce — odpowiedział notariusz — a może to zrobić z łatwością, bo o tym wie i wszyscy uwierzą jemu, a nie tobie.
Alfons wzdrygnął się, przerażony tą perspektywą.
— Nie bój się — uspokoił go Kortejo — postaram się, żeby tego nie mógł zrobić. Niedługo zniknie jak kamień w wodę i nikt nie będzie nawet wiedział, gdzie go szukać.
— Niechaj ci Bóg dopomoże — rzekła Klaryssa, Uczyń tak, aby wiedziano, że sprawiedliwy żyje z wiarą i zwycięża bezbożników.
— Jak się starał, żeby mu nic nie stanęło na przeszkodzie! — gniewał się notariusz. — Widzisz go, jaki