Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—   108   —

uczciwy. No, postaramy się o to właśnie, żeby choremu coś zaszkodziło.

A w komnacie hrabiego szykowano się już do operacji. Don Emanuel zdziwił się, usłyszawszy kroki towarzyszących doktorowi panien. Spytał więc:
— Kogo przyprowadza pan ze sobą, sennorze?
— Hrabiankę Różę i miss Amy — odpowiedział doktór — raczyły mi obiecać swą pomoc i wiem, że mogę polegać na paniach więcej, niż na kimkolwiek w zamku.
— Winszuję panu, doktorze, tak trafnego wyboru. Chciałem to samo właśnie panu doradzić. A gdzie mój syn?
— Pozostał w salonie, panie hrabio. Nie mogłem się, niestety, zgodzić na jego obecność podczas operacji.
Hrabia pokiwał głową smutnie, po czym spytał:
— Czy panie zdobędą się na tyle zimnej krwi, by wytrwać do końca operacji?
— A czemużby nie? Przecież ta operacja nie jest ani ciężka, ani niebezpieczna, ani specjalnie denerwująca. Zresztą musi mi ktoś pomóc podczas operacji, a... nie każdemu mógłbym zaufać.
Cisza zaległa w pokoju.
— Co tak brzęczy? — spytał hrabia.
— Narzędzia — odparł doktór.
Czy mógłbym dotknąć ich?
Doktór zastanowił się chwilę, po czym rzekł:
— Zgodziłbym się na to, ale czy to pana nie zdenerwuje, panie hrabio? Teraz musimy unikać wzruszenia.
— Niech się pan nie obawia, doktorze — odpowie--