Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
—   121   —

— Niech się pani nie boi, hrabianko — uspokajał ją Zorski — Don Emanuel zaraz przyjdzie do siebie.
— Tak — powiedział hrabia słabym głosem — już mi lepiej... już mi nic nie jest... O, moje oczy!.. Widzę... po tylu latach ślepoty... po tylu latach wiecznej ciemności... Chwała Bogu na wysokościach.
I don Emanuel, złożywszy ręce, począł modlić się żarliwie.
Gdy skończył, objął serdecznym, ojcowskim uściskiem Różę i długo tak pozostał, wpatrując się w nią z miłością.
Nagle przypomniał sobie doktora, puścił ją więc i rzekł.
— Zupełnie zapomniałem o tym, któremu winien jestem dozgonną wdzięczność — rzekł — pokaż się, sennorze, niechże ci się przyjrzę.
Zorski podszedł doń i wyciągnął rękę. Hrabia uchwycił jego dłoń, uściskał serdecznie, po czym objął i ucałował jak rodzonego syna.
— Tak — rzekł, przyjrzawszy mu się dokładnie — tak właśnie wyobrażałem sobie pana: wielkiego, silnego i dzielnego; prawdziwego mężczyznę, jakim pan jest naprawdę. Sennorze, nie wiem jak mam panu dziękować za to, coś dla mnie uczynił.
— Nic wielkiego nie zrobiłem, panie hrabio — rzekł Zorski — spełniłem tylko mój obowiązek lekarski.
— Nie, doktorze — odparł don Emanuel — zrobił pan o wiele więcej: uratował mi pan życie i wzrok. Nie zapomnę panu tego do śmierci.